Blog
Tymczasem jałowa debata trwa w najlepsze. Wciąż odnajdujemy się w konkursie pt. „kto wymyśli najgłupszą nazwę na rozwiązanie podstawowych problemów komunikacyjnych w Krakowie?”.
Studia, analizy, projekty mamy od dawna, potrafimy całkiem precyzyjnie oszacować koszty. Nawet z silną korektą inflacyjną. Możemy łatwo skonsultować dostępne rozwiązania z każdym (nowoczesnym) europejskim miastem. Wiemy (powinniśmy wiedzieć) , gdzie szukać finansowania. Wiedzę mamy, czego zatem nam brakuje? Wyobraźni i odwagi.
A w międzyczasie mieszkańcy zaludniają nowe obszary miasta (bynajmniej nie na osi W-Z) i chcieliby czasem sprawnie przemieścić się na odległość kilku bądź kilkunastu kilometrów. Najczęściej mają ku temu całkiem uzasadnione powody, takie jak: dojazd do pracy, szkoły czy uczelni, dworca lub lotniska, na większe zakupy, odwiedziny u przyjaciół, spędzanie czasu wolnego w wybranej restauracji lub instytucji kultury.
Dzisiejszy transport publiczny wciąż nakierowany jest na krótkie dojazdy z rozproszonych osiedli do Rynku i w tej funkcji sprawdza się znakomicie. To czego potrzebujemy to wykonalnej koncepcji transportu zbiorowego spójnej z rzeczywistym, a nie urojonym, rozwojem przestrzennym Krakowa.
Taka koncepcja, bez względu na to jak ją nazwiemy – ma, poza poprawą jakości życia w mieście, potężne znaczenie symboliczne: zdefiniuje nasz potencjał i ambicje nowoczesnej wspólnoty miejskiej. Lepszy Kraków.